Sprzedawczyk – Paul Beatty

331 stron, książkę pożyczyłam z Chaty Cyborga w Bielicach

To jest książka o rasizmie. Opis na okładce głosi: „Dzieło satyrycznego geniusza w szczytowej formie, kwestionuje niemal każdą obiegową prawdę na temat amerykańskiego społeczeństwa. Poruszająca opowieść, niebywałe i niebywale zabawne oskarżenie naszych czasów.”

Zgadzam się ze wszystkim, tylko ta ‚zabawność’ jakoś mi nie leży. To jest ten rodzaj zabawności, kiedy naśmiewamy się z PISu: wszyscy wiemy co to są za ludzie i jakie mają pobudki i heheszki sobie z nich robimy, wiadomo. Ale jak człowiek zda sobie sprawę, że są przy władzy, że idą jak fadroma i niszczą po drodze wszystko (robiąc z siebie idiotów, nieustannie), to już jest jakby mniej śmieszne, bo dotyczy to nas i ciągnie nas wszystkich w dół z całych sił, czy nam się to podoba, czy nie.

Z rasizmem w Ameryce ( i chyba wszędzie indziej) jest bardzo podobnie: można się z niego śmiać, ale nie zmienia to faktu, że istnieje i bardzo wielu ludzi dotyka i niszczy.

A książka jest dobra i zabawna, przy czym, jak wspomniałam, ta radość to trochę przez łzy w tym przypadku.

Oto próbka:

„Gdyby ten nagi starzec łkający na moim podołku urodził się gdzie indziej, na przykład w Edynburgu, być może dziś nosiłby już tytuł szlachecki. „Powstań, sir Sorgo, baronie Dickens. Sir Asfalcie. Sir Bam z Bo.” Gdyby był Japończykiem i zdołał przetrwać wojnę, kryzys gospodarczy i zespół Shonen Knife, to całkiem możliwe, że zostałby jednym z tych osiemdziesięcioklikuletnich aktorów teatru Kabuki, których traktuje się z takim szacunkiem, ze kiedy wchodzą na sceną w drugim akcie Kyo Ningyo, wita się ich oklaskami, a konferansjer ogłasza przerwę i zapowiada przyznanie im rządowej pensji. „W roli kurtyzany Oguruma, Lalki z Kyoto, Żyjący Skarb Narodowy Japonii, Sorgo >>Kokojin<< Jenkins VIII”. Miał jednak pecha urodzić się w kalifornijskim Dickens i w Ameryce Sorgo nie budzi dumy: jest Narodową Żenadą. Problemem afroamerykańskiego dziedzictwa, czymś, co należy usunąć, wykreślić z historii rasy […].”

Ciekawe spojrzenie, polecam 🙂

Wyśnione życie [The Bookseller] – Cynthia Swanson

297 stron, czytnik, Legimi

Oryginalny tytuł jest, moim zdaniem, znacznie lepszy. Dawno, dawno temu jak byłam na studiach tłumaczeniowych podyplomowych, to mówiono nam, że przetłumaczony tytuł nie musi być przetłumaczonym dosłownie tytułem oryginału, ALE ma przywodzić na myśl te same skojarzenia.

Bookseller kojarzy się ze sprzedawaniem książek, ok, można podciągnąć pod sprzedawanie historii i – załóżmy – znania kilku żyć jednocześnie. Natomiast Wyśnione Życie (przynajmniej dla mnie) zalatuje harlequinem i sądząc po tytule raczej spodziewałabym się powieści o pańci, co to pół życia czekała na księcia na białym koniu🤦‍♀️. A książka, na szczęście, nie jest o tym.(No, może troszkę, ale ma mnóstwo innych, mniej harkequinowych wątków🙂). Ale dość trucia dupy 🤐.

Książkę poleciła mi Kaśka i dobrze, bo fajna (i książka i Kaśka :).

To jest historia samotnej kobity, Kitty, która mieszka sobie w Denver i z przyjaciółką prowadzi księgarnię DWIE SIOSTRY.

Jednak w snach, które od jakiegoś momentu zaczęła mieć, jest żoną i matką trojaczków i mieszka w wielkim domu.

Sny wydają się być szalenie realne, a realne życie…, jakby trochę że snu.

I impreza zaczyna się kręcić.

Dobry pomysł i dobra książka – polecam 🙂.

Pojedynek na głosy [Military Vives]

2019, KINO! (tak tak!) z Tereską

Reż. Peter Cattaneo

No i stało się, pierwszy raz od marca wybrałyśmy się do kina :). Podczas zamknięcia kupiłam bilet pozwalający kinu przeżyć i tenże właśnie wykorzystałyśmy na Pojedynek na głosy.

Przeczytałam opis byle jak i jednym okiem i byłam przekonana, że to film o dwóch konkurujących ze sobą chórach, ale nie :), to film o JEDNYM chórze, któremu przewodzą dwie dość różne (i nieustannie się ze sobą ścierające:) kobity.

Cała akcja dzieje się w bazie wojskowej w UK, w naszych czasach – ten chór to pomysł na zajęcie żon wojskowych, którzy wyruszyli na misję czymś innym niż myśleniem czy i kiedy ich mężowie wrócą.

Obawiałam się klimatów harlequinowo-Danielle-Steelowych, ale nie, film jest wesoły i pogodny, do tego jest tam sporo entuzjastycznego śpiewania i kilka wątków o życiu – naprawdę fajnie się go ogląda, na dworze leje, a w kinie są tylko 4 osoby i, na szczęście, nie trzeba siedzieć w zasranej maseczce.

Co ciekawe, film jest inspirowany prawdziwymi wydarzeniami – opowiada o pierwszym chórze stworzonym przez żony wojskowych. Potem tych chórów powstało milion pińcet i nawet był program w TV, w którym właśnie one ze sobą konkurowały (co potwierdziła moja mieszkająca w UK Maryla:).

Więc i film fajny i fajnie, że znów w kinie 🙂 LUBIĘ 🙂

Easy rider

Z rok temu to było, ale nieustannie mnie bawi, więc ku pamięci zapisuję.

Po ostatniej imprezie integracyjnej plan był taki, że Olek biegnie do domu górami, a ja wracam jego samochodem i z końcówki trasy go odbieram, co się niniejszym stało.

Mkniemy więc, ja za kierownicą, Olek pyta:-

– I jak ci się jedzie?

– Bardzo dobrze, zeznaję zgodnie z prawdą, jak swoim.

– Widzę, droga Asiu, bo zapierdalasz 8 dych na 50-tce.

🙂 Jak mawia klasyk: albo grubo, albo wcale 🙂